Nasze filmy – „Narodziny gwiazdy”, kolejne muzyczne love story?
Jakiś czas temu wybrałam się do kina na film ,,Narodziny gwiazdy”, który został nakręcony przez Bradleya Coopera. Miał on swoją premierę pół roku temu i od tamtego czasu stał się hitem. Na pierwszy rzut oka może wydawać się kolejnym pospolitym filmem z oklepaną fabułą. Jednym z przewodnich wątków, jest kariera od bycia nikim w muzycznym świecie, aż do zostania topową celebrytką. Mówi się jednak, żeby nie oceniać książki po okładce, a w tym przypadku może lepiej – filmu po plakacie, dlatego stwierdziłam, że może jednak warto najpierw go oglądnąć, a dopiero później oceniać.
Na samym początku poznajemy Jacksona Maine’a (Bradley Cooper) – gwiazdę muzyki country. Można powiedzieć, że jest wrakiem człowieka – traci słuch, jest uzależniony od alkoholu, narkotyków i leków, a w dodatku uwikłany jest w trudne relacje z rodziną oraz nieciekawe wspomnienia z dzieciństwa. Drugą osobą , którą poznajemy jest Ally (Lady Gaga) – zwykła dziewczyna pracująca jako kelnerka, a wieczorami dorabiająca
śpiewając w klubie. Ma ogromny talent, który przypadkowo odkrywa właśnie on. Dzięki przypadkowemu spotkaniu obydwoje dostają szansę na odmianę losu. Jackson pomaga Ally w dojściu na szczyt, a z kolei dziewczyna próbuje pomóc mu z jego problemami. Obserwujemy, że budzi się pomiędzy nimi niezwykłe uczucie. Film ukazuje nie tylko jasną i ciemną stronę przemysłu rozrywkowego, ale także trud włożony przez dwójkę artystów w zbudowanie stabilnego związku. W szczególności, gdy jedno swój szczyt kariery ma już za sobą, a drugie dopiero zyskuje popularność.

Cooper postanowił nie tylko wyreżyserować film, ale także zagrać w nim jedną z głównych postaci, a do drugiej roli wybrał Lady Gagę. Te decyzje okazały się strzałem w dziesiątkę. Para z pierwszego planu gra tutaj doskonale. Świetnie prezentują się śpiewając na scenie, a także w bezpośrednich rozmowach, zyskując przy tym uznanie odbiorców. Widoczna jest chemia między bohaterami, która dodaje autentyczności i emocjonalności poszczególnym scenom. Mimo tego, że fabuła może wydawać się momentami przewidywalna, a czasem nawet nużąca, zdecydowanym ożywieniem jest końcówka, która stanowi dopełnienie filmu, a także daje wiele do myślenia.
Ważna jest tutaj także ścieżka dźwiękowa, która w filmie o tematyce muzycznej powinna być dobrze dobrana. Moim zdaniem akurat na muzykę nie można powiedzieć w tym przypadku złego słowa. Pierwszorzędną pracę wykonali dźwiękowcy – podczas scen koncertowych ma się uczucie, że stoi się na estradzie i wręcz bije od nich realizmem. Mimo tego, że Cooper nie miał do tej pory styczności z branżą muzyczną, postanowił wykonać osobiście wszystkie partie wokalne swojego bohatera. Trzeba przyznać, że wyszło mu to znakomicie. O swoim cudownym głosie przypomniała nam także Lady Gaga. Jej występy wzbudzają wiele emocji i przede wszystkim podziwu. Szczególnie chwytającymi za serce utworami są ,,Shallow”, czy ,,I’ll Never Love Again”, z którymi świetnie poradziła sobie artystka.
Idąc do kina na ten film nastawiałam się bardziej na kolejne muzyczne love story, które niewiele wniesie do mojego życia. I na początku tak to właśnie wyglądało – wszytko układało się dobrze i cieszyłam się szczęściem bohaterów. Później wszystko zaczęło się komplikować, a prawdziwym zaskoczeniem była dla mnie końcówka, która w przeciwieństwie do całego filmu nie była dla mnie ani trochę do przewidzenia. Film ogląda się przyjemnie i momentami z entuzjazmem. Pokazuje prawdziwe oblicze branży muzycznej i na prawdę skłania do myślenia.
Kinga Rochecka kl. VIII